Strona:Helena Mniszek - Prawa ludzi.djvu/133

Ta strona została przepisana.

Szczęknęły jeno rytmicznie podniesione na wysokość twarzy karabiny bataljonu. Wojsko prezentowało broń.
Ujrzeli Go już — ujrzeli!
— Idzie Naczelnik! Idzie!
Ale tłum jeszcze milczy, napawa się widokiem Tego, któremu oddaje się cały, któremu całą Polskę powierza.
Pochłania go wzrok tysięcy.
Kościuszko szedł prędko w amerykańskim mundurze generała, z obnażoną szablą w dłoni; spokojny, poważny, niemal zimny. Zapatrzony w otchłań swej duszy, może w wizję Polski, z kotwicą nadziei, której On miał być obrońcą?
Szedł zrównoważony, świadomy wielkiego powołania.
Asystowali mu: generał Wodzicki w pełnym generalskim uniformie, ksiądz Kołłątaj i kilku dostojników miasta, paru senatorów z zakłopotanym Lichockim na czele.
Mały orszak zamykał idący na końcu flisak Grzywa.
Kościuszko spojrzał przed siebie.Widok rynku zapełnionego szczelnie niezliczonem mnóstwem ludu, wzruszył go widać głęboko, rumieniec zapłonął na jego szczupłych policzkach; oczy jego strzeliły takim ogniem zapału, takim bohaterstwem, ze iskry te udzieliły się w jednej chwili bliżej stojącym, elektryzując tłum.
Zadygotały mury stolicy, targnął powietrzem potężny, jednolity grzmot głosów.
Wiwat Kościuszko! — Niech żyje Naczelnik!
Krótki żywiołowy okrzyk i... znowu cisza...Tylko echo kołatało wśród murów.