Strona:Henryk Heine - Atta Troll.djvu/55

Ta strona została skorygowana.

Jakość sobie zastępuje.
Obok niéj jechała piękna,
Któréj rysy, mniéj helleńsko
Wyrzeźbione, promieniały
Wdziękiem Celtów pokolenia.
Była to Abunda, wieszczka,
Którą łatwo rozpoznałem
Po prześlicznych, świéżych ustach,
Po serdecznym, srébrnym śmiéchu.
Twarz jéj zdrowa i różana,
Jak obrazek mistrza Greuze’a,
Wpół otwarte ust serduszko
I urocze ząbki białe.
Ta błękitną miała szatę,
Którą wiatr rozwiéwał wolny.
Nawet we śnie najpiękniejszym
Nie widziałem takich ramion.
Mało brakło, abym skoczył
Tak wprost z okna ją całować.
A byłby to drogi całus,
Bobym kark na pewno skręcił.
Ach! jak głośno, jak serdecznie
Śmiałaby się, gdybym upadł
W przepaść, u jéj stóp, skrwawiony...
Ach! jak dobrze znam śmiéch taki!
Lecz ta trzecia postać cudna,
Co do głębi serce wzrusza,
Czy to także piekielnica,
Jak te dwie, co obok jadą?
Szatan-że to jest czy anioł?
Nie wiem, i nikt pewno nie wié,
Gdzie w kobiécie się zaczyna