Strona:Henryk Pontoppidan - Ziemia obiecana.djvu/122

Ta strona została przepisana.

W tej chwili przystąpił doń rosły Wiking i przedstawił się jako cieśla Nielsen. Wyraził kilka słów podzięki, uścisnął mu silnie dłoń, uśmiechnął się, odsłaniając biało lśniące zęby i powiedział:
— Zdaje mi się, że sprawiłaby panu pastorowi przyjemność wspólna z nami przechadzka po wybrzeżu. Czynimy to zawsze po zebraniach, śpiewając po trochu i paplając, o ile pogoda pozwala. Dziś właśnie dał Pan Bóg przepyszny wieczór letni, toteż cieszylibyśmy się, gdyby pan pastor raczył zaszczycić nas swą obecnością.
Emanuel przystał z radością, nie miał bowiem ochoty porzucać tak rychło przyjaciół i wracać na plebanje.
Zaraz zaczęto szeptać sobie od grupy do grupy, że kapelan udaje się na wybrzeże. Zawrzało pośród tych, którzy jeszcze przed wyruszeniem mieli coś do załatwienia w domu, więc nakarmić dzieci, lub bydło. Sam nawet „stary Eryk“ pokusztykał na odświętnej kuli, do swego kota, zostawionego w domu po drugiej stronie stawu, rozjarzonego teraz płomiennym blaskiem nieba.
Dziewczęta i chłopcy podążyli przodem. Dziewczęta szły osobno, nucąc jakąś melodję i trzymając się za ręce, chłopcy za niemi bezładną gromadą, paląc fajki i cygara. W ślad za młodzieżą ruszyli starsi przeważnie parami, z mozołem pnąc się stromą ścieżyną na skaliste zbocza nadbrzeżnych wzgórz.
Emanuelowi towarzyszyło dwu starszych mężczyzn. Byli to typowi Skibberupacy, o długich, naprzód zwisających ramionach i krzywych nogach, które, idąc, podnosili wysoko. Zaliczali się do pierwszych osobistości wsi i usiłowali, kołując zdala, po-