Strona:Henryk Pontoppidan - Ziemia obiecana.djvu/124

Ta strona została przepisana.

jakby dla dziecka przeznaczony, i ubrana była w zieloną, samodziałową suknię, podobną do sukni Hansiny, oraz jaskrawo żółtą chustkę, której trójkąt zakończony kwastem, zwieszał się na plecy. Hansina miała kapelusz brunatny i nie zwisał jej na plecy kwast chustki, jeno czarne wstążki kapelusza, sięgające do bioder objętych rzemiennym paskiem, będącym oznaką uczennicy uniwersytetu ludowego. Młody podlotek, widocznie konfirmantka, miał czarny szal z frendzlami na plecach i kapelusz przybrany zielonym winogradem na głowie.
Zdawało się, jakby wychowanica dozorcy zrębów przytrzymała obie, celem podzielenia się z niemi ważną jakąś nowiną. Konfirmantka pochyliła się tak, że górna część ciała utworzyła z nogami niemal kąt prosty i patrzyła na przyjaciółkę jakby chwytała spojrzeniem każde jej słowo. Natomiast Hansina słuchała dość obojętnie. Patrzyła przed siebie w ziemię, to znów trochę w bok, jakby ukryć chciała, że nie uważa. Mijając kwiat rosnący tak blisko, iż go sięgnąć mogła, nie puszczając ramienia przyjaciółki, schylała się poń śpiesznie.
Emanuel nie przyznawał się przed sobą, jak dalece pociągała go ta nieznana nawet dobrze dziewczyna. Rozmawiał z nią kilka tylko razy i uderzyła go małomówność jej w jego obecności. Odpowiadała na same tylko pytania i to jakby z oporem. Ale w tej trwożnej nieprzystępności kryło się coś, co podniecało jego wyobraźnię i napełniało przeczuciem szlachetności tej niewinnej duszy, a uczucie to wzrastało za każdem spotkaniem. Wywierała nań już teraz wpływ większy, niżli sam wiedział i niźli wiedział ktokolwiek inny. Pewnego wieczoru spotkał Hansinę z matką na ulicy wioskowej, od-