Strona:Henryk Pontoppidan - Ziemia obiecana.djvu/127

Ta strona została przepisana.

mając chustki w dłoniach. Niektóre miały wielkie, czarne, kościelne kapelusze, inne wspaniałe, złotem tkane czepce, połyskujące w ostatnich blaskach słońca jak aureole wokół głów. Ponad niemi siedzieli mężczyźni, objąwszy ramionami wysoko podniesione kolana. Najwyżej widać było dzieci, leżące w różnych pozach z główkami na rękach wspartemi, podobne do aniołków, spoczywających wśród chmur, jakie widnieją na obrazach świętych.
Wrażenie, że jest w kościele, wzmogło się u Emanuela bardziej jeszcze skutkiem panującej teraz ciszy. Dziewczęta siedzące w łodzi zaczęły śpiewać. Objąwszy się wpół, obrócone ku morzu, zaintonowały starą, nabożną pieśń wieczorną:

Wieśniak zamknął w stajni konia,

Lasy zmilkły w nocnej ciszy,
Ptaki w gniazdach śpią spokojnie,
Opuszczone leżą błonia.

Na zachodzie lśni zamczysko,
Purpurowe w blaski złote,
Tam ci się ku Bogu kłonią,
Co skończyli dnia robotę.

Tylko ten, co w serca głębi
Powątpiewań ciemność skrywa,
Mija bramy chramu Boga,
Drżąc, gdy zgaśnie światłość żywa.

Bóg, co ptaszkom gniazda ściele,
Modlitw wszelkich stworzeń słucha,
Ma też skarby pocieszenia
I dla bezdomnego ducha.

Więc pukajcie do drzwi chramu,
Których aniołowie strzegą,
Brzemię zdejmą wam i wwiodą

W pałac Ojca Przedwiecznego.