Strona:Henryk Pontoppidan - Ziemia obiecana.djvu/131

Ta strona została przepisana.

Kilku parobczaków umiało w sposób komiczny naśladować ruchy różnych zawodów. Wesołość obudziło zwłaszcza naśladowanie krawca, kiedy chłopcy siedli na piasku z podwiniętemi nogami i szyli powietrze fikcyjną nicią.
Emanuel przyglądał się tej scenie napoły przytomny, siedząc z głową na dłoni opartą. Ochocze śpiewy młodzieży poniosły myśli jego daleko, poza wodę...
Wspomniał dom i dziecięce lata, młodość pozbawioną wesela, samotność swą, marzenia i tęsknoty. W oczach uczuł łzy wdzięczności za sen, który się teraz ziścił. Miał oto przed oczyma owo dziecięco-upojne święto życia, które dotąd jeno przeczuwał. Znalazł się w Ziemi Obiecanej, płynącej mlekiem i miodem, których łaknął.
Szukał spojrzeniem Hansiny, ale nie dostrzegł jej pośród tańczących. Dopiero po długiej chwili zobaczył, że stoi samotna przy łodzi, oparta łokciami o burtę, odwrócona i zapatrzona w daleki punkt, gdzieś na falach, jak gdyby tony pieśni niosły jej duszę kędyś, w przepastną podróż. Mrok był już tak gęsty, że Emanuel nie dostrzegł rysów twarzy dziewczyny z miejsca, na którem siedział. Natomiast ostro rysowały się kontury jej ciała na toni morza, śliwkowego teraz koloru. Nagle ogarnął go niepokój. Nie mógł zrozumieć, dlaczego go unikała przez cały dzień i nie pozdrowiła nawet. Czyżby ją rozczarowały jego słowa? Właśnie o niej to myślał przez cały czas przemawiania, pragnąc by go zrozumiała.
Otaczający zauważyli ten jego niepokój i poszeptali z siedzącymi dalej. Powzięto przypuszczenie, że kapelana razi taniec młodzieży, dano przeto