Strona:Henryk Pontoppidan - Ziemia obiecana.djvu/138

Ta strona została przepisana.

Nagle rozległo się niespodzianie w pobliżu wesołe gwizdanie. Emanuel spojrzał i z wielką przykrością, oraz zdumieniem spostrzegł idącego brzegiem, machającego laską człowieka. Puścił natychmiast Hansinę i zaczerwienił się jak burak. Poznał Johansena, pomocnika nauczycielskiego, który wedle swego zwyczaju węszył za dziewczętami pośród wzgórz.
— Chodźmy stąd! — rzekł spiesznie.
Ale Johansen poznał ich już mimo ciemności. Stanął, zdjął z wyszukanem ugrzecznieniem kapelusz i skłonił się, jakby chciał powiedzieć:
— Cóż za niespodzianka! Gratuluję!
— Chodźmy stąd! — powtórzył Emanuel. Ale obróciwszy się ku Hansinie spostrzegł, że znikła.

Następnego ranka zawisła ponad plebanją wejlbijską ciężka jakby gromowa chmura. Emanuel zjawił się na śniadanie nieco później niż zazwyczaj i nie zastał ani proboszcza, ani panny Ranghildy. Stara służebna wyszła z kuchni, milcząc nalała mu herbaty i podsunęła szklankę ostrożnie, poprzez stół, z miną, w której wyczytał gotowy wyrok śmierci.
Proboszcz Tönnesen wędrował zamaszyście tam i z powrotem długą aleją leszczynową, a ciężkie kłęby dymu fajczanego, umykające spiesznie, z widoczną trwogą w krzaki, zwiastowały wyraźnie, w jakim jest nastroju. Tak palił proboszcz Tönnesen jeno w chwilach najwyższego wzburzenia. Zaraz przy porannej herbacie opowiedziała mu córka o wczorajszem wystąpieniu kapelana, ale dowiedział się o wszystkiem już wcześniej od gałganiarki, która złożyła Lonie w kuchni wizytę niemal o świcie, gło-