Strona:Henryk Pontoppidan - Ziemia obiecana.djvu/200

Ta strona została przepisana.

Biskup skończył jeść, siedział rozparty, wsadziwszy palce obu rąk w kieszenie kamizelki, odymającej się na krągłym brzuszku i w tej pozycji słuchał uważnie słów proboszcza. Gdy zamilkł, skrzyżował ramiona na piersiach, przechylił na bok głowę i powiedział, z uśmiechem nieco ironicznym:
— To, co pan mówisz, księże proboszczu, przypomina mi człowieka, który chce używać do pracy jeno prawej swej ręki, która czy to z samej natury, czy też skutkiem długotrwałego ćwiczenia jest silniejsza od lewej. Lewą ma człowiek ów, stale silnie podwiązaną, by mu nie przeszkadzała w ruchach, a ręka ta oczywiście marnieje coraz to bardziej i wreszcie stać się musi zupełnie bezwładną. Nieprawdaż... postępowanie to nazwać byśmy musieli, łagodnie mówiąc, dosyć dziwnem, a nawet wprost niepoczytalnem. Czemuż tedy państwo nie ma używać obu rąk swoich, choćby nawet prawa z natury, czy innych jakichś przyczyn narazie była lepiej rozwinięta? Czyż nie powinniśmy także w życiu publicznem, czynić jak człowiek, który mając nieść ciężar wielki, daleko przekłada go raz poraz z jednej ręki do drugiej. W ten sposób unika on przemęczenia i uzyskuje harmonijny rozwój wszystkich części organizmu. Wyznaję równie szczerze, że w polityce hołduję zasadzie oburęczności, chcę jak to powiadają, jechać koniem naręcznym i lejcowym razem, w parze!
Skończywszy, zaśmiał się, a proboszcz podjął surowo:
— Zaiste, nie zachodzi dziś, zdaniem mojem, obawa, by schnąć miała z braku ruchu lewa ręka państwowości naszej. Przeciwnie, całe życie społe-