Strona:Henryk Pontoppidan - Ziemia obiecana.djvu/218

Ta strona została przepisana.

załatwieniu najkonieczniejszych formalności rozstał się, bez zbytniej zresztą jakoby goryczy, ze swą gminą, a wobec jednego tylko Emanuela nie mógł się powstrzymać od zdradzenia istotnych swych uczuć. Podając mu na pożegnanie bardzo ozięble rękę, powiedział, że zbytecznem jest życzyć szczęścia ludziom, którzy umieją nastawiać żagle wedle chwilowego wiania wiatru.
Po wyjeździe proboszcza przeniósł się Emanuel ze swego poddasza do kancelarji Tönnesena i zajął jedną sypialnię. Reszta mieszkania stała pustką z wyjątkiem komórki służącej, zajmowanej dalej przez kulawą Lonę, obecnie gospodynię plebańską. Coprawda, nikt jej o to nie prosił, ale zachowywała się tak, jakby była częścią nieruchomego inwentarza plebanji, a Emanuel był o tyle dobroduszny, że przystał na ten jej pogląd bez szemrania. Natomiast „Maren“ ruszył wraz z karetą, końmi i proboszczem. Ale nie było potrzeby przyjmować nowego parobka, bowiem grunt plebański wydzierżawiony był jednemu z chłopów, a kontrakt upływał dopiero za rok, co bardzo martwiło Emanuela.
Spędzał teraz cały, wolny od obowiązków duszpasterskich czas u przyszłego teścia swego w Skibberupie, biorąc udział we wszystkich, codziennych zajęciach gospodarczych. Orał, czyścił łany buraków z zielska i woził gnój na ugory. Wieczorami siadywał z Hansiną na wale ziemnym, otaczającym ogród, patrzył na zachód słońca i snuł marzenia przyszłości. Hansina siedziała z głową spartą poufale w jego ramię, a on ją tulił do tętniącego serca, kiedy sine mgły mroku rozpościerały się po polach.