Strona:Henryk Pontoppidan - Ziemia obiecana.djvu/253

Ta strona została przepisana.

też do stołu z wielkiem upodobaniem i jęli ostro zajadać.
Emanuela ogarnął również pogodniejszy nastrój na widok gromadki barczystych ludzi, siedzących spokojnie, mimo że niebezpieczeństwo im zagrażało w niedalekiej przyszłości. Ufali widać słuszności swej sprawy i pewni byli pomocy Opatrzności. Ponownie zachwycił go ich spokój ducha, męskie władanie sobą, oraz pogodne znoszenie przeciwności losu, których to cech nie mógł sobie dotychczas przyswoić. Gorliwie opróżniano misy, a nowe przynosiła tłusta „Sidse,“ zarządzająca gospodarstwem domowem wójta, który owdowiał przed paru laty. Tę kobietę, podobną do góry mięsa, obserwował z pod oka pilnie tkacz Hansen, który nie wyrzekł przez ciąg biesiady niemal jednego słowa. Gdy mu sąsiad chciał nalać kieliszek, wódki, Hansen położył na naczyniu szeroką łapę i, uśmiechając się po swojemu, oświadczył, że został od niedawna abstynentem, a nie uczynił wyjątku ze względu na chwilę uroczystą, mimo wesołych przycinków wójta. Gdy skończono jeść, na stole zjawiła się kawa, a gospodarz znowu zaczął wkoło podawać cygara, Hansen wstał. Pożegnał się pod pozorem pilnych spraw tegoż jeszcze wieczora i, uścisnąwszy sumiennie dłoń każdego z obecnych, wyszedł przez kuchnię. Nagle stanął pośrodku i spojrzał na gospodynię wójtową w ten sposób, że owa góra mięsa zbladła i zadrżała całem ciałem.
— Jensie Hansenie! — krzyknęła, zasłaniając się ręcznikiem — Czemuż na miły Bóg patrzycie na mnie w taki sposób?
Nie rzekł słowa, wsadził na głowę kapelusz i poszedł, skrzyżowawszy na plecach ramiona.