Strona:Henryk Pontoppidan - Ziemia obiecana.djvu/256

Ta strona została przepisana.

obmyślał zawsze w polu, podczas orki, lub w ciągu wędrówek do biednych i chorych gminy. Obrócił się plecami do książek, pewny że od ptaków niebieskich, a nawet krów w stajni więcej się nauczyć można, niż mieszczą wszystkie arcymądre księgi świata.
Tego wieczoru zebrało się na plebanji około pięćdziesiąt osób obu płci i mimo nader nikłego oświetlenia panował w „hali“ nastrój niezmiernie wesoły i miły. Dziewczęta obsiadły ławę wzdłuż krótszej ściany. Wyglądały jak wianek kwiatów. Siedziały pochylając jasne i ciemne główki swe nad robotą szydełkową, którą z trudem niemałym jeno mogły utrzymać w sztywnych od pracy, czerwonych palcach. Kobiety usadowiły się na ławie najbliższej pieca i błyskały poważnie drutami robionych pończoch, przytem zaś gwarzyły płaczliwie, jak to zwykle czynią kumoszki, rozmawiając o gospodarstwie, mleku i tym podobnych, codziennych sprawach. W ich gronie siedziała też Hansina, zajmując staromodny fotel i przędąc na kołowrotku. Ubrana była dokładnie tak samo jak inne w prostą, samodziałową suknię i bawełniany wzorzysty fartuch, na głowie zaś, na ciemnych, rozdzielonych pośrodku i zaczesanych na skronie, miejscowym obyczajem, włosach, miała mały, czarny czepeczek. Niebardzo interesowało ją gadanie kumoszek, spojrzenie jej było roztargnione i obce jakby, ile razy podnosiła głowę, by pozdrowić skinieniem wchodzącego komornika, lub kilka dziewcząt o rumianych policzkach. Młodzi parobcy zebrali się u dużego stołu pod oknem. Siedzieli oświetleni w pełni lampą, na wysokim postumencie, pośrodku, obok wielkiego dzbana wody z drewnianą pokrywą. Tutaj najży-