Strona:Henryk Pontoppidan - Ziemia obiecana.djvu/271

Ta strona została przepisana.

jony Villing uspokajał go jak mógł i wkońcu sam weterynarz uznał, że słowa jego są zbyt zuchwałe. Zamilkł nagle i uczyniło się wszystkim tak niesamowicie, jakby cień tkacza Hansena przemknął po pokoju.
— Co słychać u pana w domu, drogi Aggerbölle? — spytała Villingowa, chcąc sprowadzić rozmowę na inne tory.
Weterynarz machnął ręką niechętnie i skrzywił się boleśnie, jak to czynił zawsze, ile razy wspomniał ktoś żonę jego.
— Nie mówmy o tem, droga pani, — powiedział to mnie bardzo drażni. Cierpienia, jakie znoszę z winy nieszczęśliwych okoliczności, a także dodam szczerze, skutkiem własnych ułomności, są mi o tyle możliwsze do zniesienia, że dźwigam je dla dobra biednej żony i niewinnych dziatek moich. Inaczej, zaręczam, uczyniłbym to, co przystało mężczyźnie, i plunąłbym tej hołocie z pogardą w oczy. Ale poprzysiągłem sobie raz na zawsze, że poniosę tę ofiarę dla żony i dzieci... Wypiję aż do dna ten kielich goryczy. O, droga pani Villing, nie docenia mnie pani sądząc, że mógłbym być katem bez serca, który dumie swej poświęciłby drogą Zofję moją, skazując ją na cierpienia, gorsze jeszcze od dotychczasowych!
— Ależ drogi panie Aggerbölle, — wtrąciła nieśmiało kupcowa — nic takiego wszakże nie powiedziałam!
— Nie! Nie, droga pani Villing! — upierał się — Nie zna pani mej Zofji, w tem rzecz cała! Nie kochałaś jej pani jak ja przez lat dwadzieścia, wśród ciągłych braków i trosk. W takich warunkach uczy się mężczyzna być wdzięcznym Bogu za dobrą i wierną małżonkę. A taką była zawsze Zofja moja,