Strona:Henryk Pontoppidan - Ziemia obiecana.djvu/312

Ta strona została przepisana.

Nie stało już teraz uwagi na wysłuchanie krótkiej mowy Emanuela, jaką wygłosił, walcząc ze łzami, nie słuchano, jak się żegnał z synem, dziękując mu za sześć lat spędzonych w „koleżeńskiej zażyłości.“ Ledwo rzucono trzy łopaty ziemi na trumienkę i skończono „cichą modlitwę,“ orszak rozproszył się natychmiast, dając wyraz oburzeniu i goryczy. Przed bramą cmentarza potworzyły się grupy, a wśród ogólnego zamieszania szukano wszędzie wójta. Okazało się jednak, że jeszcze podczas spuszczania trumny wsiadł na wóz i odjechał do domu. Również i tkacz Hansen odszedł, podobno razem z kowalką-Maren, tak że z wszystkich „mężów zaufania“ został jeno mały, gruby, rumiany chłop vejlbijski. Ale człek ten wybrany został do komitetu politycznego gminy jedynie dlatego, że chciano uczcić jego zasługi w mleczarstwie położone. Gdy się ujrzał otoczonym przez rozsierdzoną młódź, przerażony wielce oświadczył, że musi załatwić potrzebę naturalną, poszedł poza kościół i czmychnął cichaczem do domu.
Tkacz Hansen istotnie odszedł w towarzystwie kowalki-Maren. Ta mała, brzydka mieszkanka przytułku ubogich, występująca na każdem zebraniu i wzniecająca wszędzie zamieszanie, powzięła wkońcu przekonanie, że jest prorokinią, a czując coraz to większe pragnienie naprawiania świata, odnalazła wreszcie istotne hasło swego czasu i zaawansowała eo ipso na „świętą.“ W odległej chacie swej odprawiała wraz z kilku malkontentkami t. zw. „godziny modlitwy,“ podczas których czytywano rozdział Biblji, ryczano straszliwemi głosami pieśni nabożne i wyklinano wszystkich, którzy nie chcieli uznać Maren za światłość bożą Kościoła,