Strona:Henryk Pontoppidan - Ziemia obiecana.djvu/339

Ta strona została przepisana.

akcjonistów, „przedstawicielem idei z przed nieszczęsnego roku czterdziestego ósmego,“ a fakt, że bogaty chłop kupił dobra jego na licytacji, nie mógł go też lepiej usposobić dla zwyciężającej coraz to bardziej demokracji. Cichy dotąd i daleki od wszelkiej polityki dom doktora Hassinga rozbrzmiewał teraz od rana do wieczora gwałtownemi wycieczkami przeciw chłopom, parlamentowi, uniwersytetom, a nawet rządowi. Pan łowczy był wprawdzie stronnikiem rządu, a zwłaszcza króla, ale, zdaniem jego, postępowano zbyt łagodnie i brano się bez żadnej energji do „buntowników.“ Nie mógł pojąć, dlaczego rząd nie ogłasza absolutnej władzy i ciągle proponował, by wszystkich demokratów, a już co najmniej wszystkich posłów ludowych parlamentu załadować na okręty wojenne i wywieźć do Kriastjansö, oraz kazać im tłuc kamienie, dopóki się nie poprawią. Wszystkie inne metody uważał za lataninę i ciosy w powietrze, nie dające żadnego wyniku.
Zachodziła też uzasadniona obawa, że spotkanie wuja Joachima z Emanuelem może wywołać skandal, a rzeczywistość potwierdziła ją w pełnej mierze. Gdy tylko pan łowczy usłyszał nazwisko pastora, zaperzył się, poczerwieniał i, nie podając mu ręki, wybiegł do jadalni, gdzie pani Hassingowa dozorowała nakrywanie do stołu.
— Cóż to ma znaczyć? — spytał grubym, szepleniącym głosem, którego natężenia, skutkiem głuchoty, nie umiał normować — Czyż to ten zwarjowany anarchista, herszt chłopskiej bandy z Vejlby? Wdajecie się więc z takimi drabami i narzucacie mnie również obcowanie z nimi? Cóż to ma znaczyć, Ludwiko?>