Strona:Henryk Pontoppidan - Ziemia obiecana.djvu/353

Ta strona została przepisana.

czorem. Było w tem dużo prawdy, gdy wspomniała Emanuelowi, że w ciągu minionych lat nieraz go chciała zobaczyć. Przyjmując nawet zaproszenie doktorostwa, kierowała się względem, że pragnienie swe ziści w ten sposób. Przez cały czas pobytu nader zręcznie kierowała wszystkie wycieczki wspólne ku vejlbijskiemu wybrzeżu, w nadziei że jej się poszczęści i spotka Emanuela.
Kierowała nią nie sama jeno kobieca ciekawość. Niedługo po rozstaniu uświadomiła sobie, że zainteresowanie byłym kapelanem ojca nie polegało na przyjacielskich jeno uczuciach, jak zrazu sądziła, ale że podczas współżycia z nim na plebanji wmieszało się w to tchnienie miłości. To też wspominając te czasy, doznawała upokorzenia. Odrzucił ją wszakże człowiek ten, który nie zawahał się wziąć za żonę prostej wieśniaczki. Dręczyło to dumną pastorównę, zupełnie jakby wspomnienie upadku. Przez siedm długich lat uczuwała nienawiść do Emanuela, a sprawę pogorszył jeszcze nagły, niespodziewany wyjazd ojca z plebanji vejlbijskiej, który, chociaż się do tego nie przyznał nigdy, dotknął starca głębiej, niż można było sądzić i przyspieszył nawet śmierć jego. Rozsierdził ją w dodatku zwycięski pochód chłopskiego ruchu oświatowo-politycznego, w czasach ostatnich niezaprzeczalny. Niecierpiała go i wszystkiego, co tchnęło ziemią, dziś bardziej jeszcze, niż wprzódy. Odwracała się nawet od współczesnej literatury wyłącznie z powodu napotykanych tam opisów przyrody i gloryfikacji ludu. Dla tego samego powodu nie uczęszczała też na wystawę młodych, szarlotenburskich malarzy, twierdząc, że czerpią tematy ze stajni i gnojowiska. W teatrze również teraz nie mogła zaznać spokoju,