Strona:Henryk Pontoppidan - Ziemia obiecana.djvu/372

Ta strona została przepisana.

widomy znak, że dotąd nie wybrał się w pole, a Emanuel był w czasach ostatnich tak dziwny, takie miewał pomysły, że mógł nawet dobrze zbesztać w chwili złości.
Po chwili Niels uśmiechnął się z ulgą. Nie patrząc w prawo ni lewo, wstąpił Emanuel na schody domu i znikł we wnętrzu. Parobek ziewnął przeciągle, rozprostował członki, zesunął leniwym ruchem nogi z pościeli i usiadł na łóżku, bardzo z siebie zadowolony. Hi, hi...znał on dobrze powód zmiany usposobienia Emanuela dla siebie, był tego pewny. Emanuel czuł doń zawiść z powodu rosnącej jego sławy... tak, tak! Z wielką rozkoszą patrzył na rozgoryczenie, jakie w pastorze wzbudził ostatni jego artykuł w „Gazecie Ludowej,“ który odniósł wielkie powodzenie. Ho, ho... pastor miał niebawem dostać coś nierównie lepszego do czy tania...

Gdy Emanuel wszedł po chwili do hali, zastał Hansinę przy piecu w fotelu, łuszczącą groch.
— Wychodzisz? — spytała, spoglądając podejrzliwie na ubiór męża. Emanuel przywdział surdut sukienny i wziął na szyję czarną chustkę, używaną poza domem, miast kołnierzyka.
— Muszę iść! — odparł — Idę do chat na bagnach. Znowu narobiono tam intryg, a ludzie nie chcą brać się do roboty, co jest niedopuszczalne, teraz zwłaszcza, w porze żniw.
Był już w progu, gdy Hansina rzekła:
— A, prawda. Przyszedł tu dziś młody Rasmus Jörgensen, gdyś był w polu. Kazał powiedzieć, byś