Strona:Henryk Pontoppidan - Ziemia obiecana.djvu/436

Ta strona została przepisana.

była dziś zaniepokojona i szukała sposobu uśmierzenia burzy. Spojrzawszy przypadkiem w okno, zobaczyła starą, rozklekotaną kolasę, przedzierającą się właśnie z trudem przez rozmokłą równię.
— A to co takiego? — zawołała nagle, a na dźwięk jej głosu wszyscy natychmiast ścichli — Któż z was zgadnie, drodzy przyjaciele, kto to jedzie?
Wszyscy zagapili się w okno, śledząc spojrzeniem kierunek jej palca. Ale nikt odgadnąć nie był w stanie.
— To Emanuel Hansted! — zawołała.
— Emanuel Hansted? — krzyknięto chórem.
— Dowiedziałam się dziś rano, że wynajął mieszkanie letnie u Ole Olsena. Przepędzi tu pewnie lato z rodziną swą, to jest z dziećmi i siostrą, żoną generalnego konsula Torma.
Wieść ta musiała wzbudzić zdumienie nielada, to też przeciwnicy zapomnieli na chwilę o różnicach poglądów. Emanuel Hansted było to wyrodne dziecko gminy liberalnych chrześcijan. Swego czasu wydawało się, że ziści ideał Kościoła po myśli ewangelji urządzonego, ale nagle wywołał w kołach ludowych ogromne przygnębienie, albowiem ni stąd, ni zowąd, przerwał swą działalność i wyjechał, zaś pozostawiona w stanie wielkiego zamieszania gmina wpadła w szpony pietystów. Rozgoryczenie nań było tem jeszcze większe, że łączono ów nagły wyjazd z wznowieniem znajomości z pewną damą, córką poprzedniego proboszcza, u którego był kapelanem, człowieka najokropniej reakcyjnie usposobionego, znanego z zacofania kierownika seminarjum duchownego, Tönnesena. Wiedziano też, że żona Hansteda nie pojechała z nim i dziećmi do