Strona:Henryk Pontoppidan - Ziemia obiecana.djvu/441

Ta strona została przepisana.

wała, że zamyśla wznowić pożycie małżeńskie i na serjo zbliżyć się do swych dawnych przyjaciół. Opowiadał jej o wielkiem zebraniu, jakie ma się w ciągu lata odbyć w pobliżu, i przypuszczała, że ma zamiar tutaj po raz pierwszy złożyć publiczne wyznanie swej koncepcji chrześcijaństwa, którą, jak sądził, odnalazł.
Od strony podwórza zabrzmiał rozkazujący głos Sigrid, a w chwilę później dziewczynka wróciła z małą Dagny, która dziś właśnie skończyła trzy lata. Mała, pyzata tłuściocha miała pod pachą i na ramieniu mnóstwo nowych zabawek, a ponadto ciągła za sobą niewielkiego konika na kółkach. Ale mimo tych bogatych darów nie była w humorze i, gdy zadąsana stanęła przy ciotce, oświadczyła energicznie, pociągnąwszy ją za rękaw, że chce iść do ojca.
Panią Betty dziwić zaczęła długa nieobecność Emanuela. Wiedziała, że wstał dawno, wczesnym bowiem rankiem słyszała, jak chodził po pokoju, obyczajem swym. W tejże chwili rozległy się kroki męskie i w drzwiach domu, wychodzących na ogród, ukazał się Emanuel w szerokoskrzydlnym kapeluszu filcowym, z laską dębową w ręku.
Wyglądał jak dawniej, był ubrany skromnie, biednie niemal, tylko wychudł bardzo, tak że policzki utworzyły pod oczyma wielkie doły. Jasne oczy błyszczały jak zawsze, a wydały się jaśniejsze jeszcze skutkiem ciemnych kół, któremi były otoczone. Włosy miał długie i gęste, niemal sięgające kołnierza, a bujna, rudawa broda spływała falą na ciemną odzież jego.
— Jakto? zawołał zdziwiony i rozejrzał się wkoło — To dziś, widzę, świeci słońce!