Strona:Henryk Pontoppidan - Ziemia obiecana.djvu/84

Ta strona została przepisana.

Tymczasem tkacz nie zamierzał, jak się zdało, nic złego. Usiadł przy stole na ławie i trwał tak w bezruchu, pochylony, oparłszy łokcie na kolanach, jakby jeno przybył w roli nabożnego słuchacza.
Niebawem jednak twarz zaczęła mu się krzywić, drgać, krząkał, wycierał nos, zmuszał się do kaszlu i z uśmiechem wodził oczyma po całej izbie od alkowy aż do okna, gdzie siedziała pochylona nad robotą Hansina, czerwona jak ogień, z falującą piersią, nie śmiejąc podnieść oczu.
Natomiast Emanuel był trupio-blady. Powstrzymywał gniew, gdy jednak tkacz zaczął mruczeć coś, zakrywając dłońmi usta, i czynić półgłosem uwagi odnośnie do słów jego, przestał panować nad sobą. Powiedział:
— Nie wiem, czy jest zamiarem tkacza Hansena wypędzić mnie z tego domu. W każdym jednak razie oświadczam, że to rzecz daremna. Pod żadnym warunkiem nie zgodzę się na jego zaczepki.
— Zrozpaczony Anders Jörgen przystąpił cd strony alkowy, chcąc godzić, ale krew Emanuela wrzała.
— Znam was, tkaczu Hansenie, dobrze ze słychu! zawołał drżącym głosem Proboszcz Tönnesen opowiadał mi różne rzeczy. Oświadczam tedy, że ani on, ani ja nie będziemy znosić cierpliwie dłużej waszego wichrzenia i wysiłków doprowadzenia do rozłamu w gminie. Ja osobiście proszę was, byście mi oszczędził szykan i nie przeszkadzał w pełnieniu obowiązków kapłańskich. Wiem, żem się starał wytworzyć stosunek wzajemnego zaufania pomiędzy mną, a gminą. Jeśli atoli zamiarem waszym jest wywołać walkę, podejmuję ją bez wahania! Pokaże się kto z nas silniejszy!