Strona:Henryk Sienkiewicz-Na jasnym brzegu.pdf/49

Ta strona została uwierzytelniona.

bec Swirskiego, który i cierpiał i niecierpliwił się jednocześnie.
To też kamień spadł jej z serca, gdy goście nakoniec rozeszli się i gdy został sam malarz.
— Aa!! — zawołała, oddychając głęboko — mam początki migreny i sama nie wiem, co się ze mną dzieje!
— Zmęczyli panią?
— Tak, tak — i więcej niż zmęczyli!...
— Dlaczego pani ich zaprasza?
Ona zaś, jakby nie panując dłużej nad nerwami, zbliżyła się gorączkowo ku niemu:
— Niech pan siada i niech pan się nie rusza! Nie wiem... może zgubię się w oczach pańskich, ale ja potrzebuję tego, jak lekarstwa... O tak!... Chwilę tak zostać przy uczciwym człowieku... Ot tak!...
To rzekłszy, siadła koło niego i wsparłszy głowę na jego ramieniu, przymknęła oczy...