Strona:Henryk Sienkiewicz-Na polu chwały 1906.pdf/126

Ta strona została uwierzytelniona.

ladzi tak, iż zdawało się, że w jego duszy niemasz już na nic innego miejsca.
— To ci lekarstwo, to ci balsam, to ci dryakiew — powtarzał sobie w duchu ksiądz Woynowski — bo, żeby kto nie wiem jak był przez niewiastę usidlon, żeby nie wiem jaki nieszczęśnik, to przecież, jeśli na wojnę idzie, musi obaczyć, czy nie dychawicznego, albo nie włogawego konia kupuje, musi między szablami wybrać, a pancerza przymierzyć, a kopią się raz i drugi złożyć, przez co animus zaraz się od niewiasty odwróci i, przystojniejszemi rzeczami zajęty, sercu też ulgę zapewni.
I wspominał, jako niegdyś, za młodych lat, sam szukał w wojnie zapomnienia albo śmierci. Ale że teraz wojna jeszcze nie rozkwitła, więc Jackowi w każdym razie było do śmierci daleko, a tymczasem cały zaprzątnięty był wyprawą i związanemi z nią sprawami.
Było zaś czynności dużo.
Obaj Cypryanowicze przyjechali znów do księdza Woynowskiego, u którego mieszkał Jacek. Poczem wszyscy razem udali się do grodu, aby spisać akt zastawu. Tamże sporządzoną została część Jackowej wyprawy, której resztę doświadczony i przezorny ksiądz Woynowski radził załatwić w Warszawie, albo w Krakowie. Wypełniło to kilka dni od rana do wieczora, przyczem wygojony już prawie zupełnie po nieznacznem skaleczeniu, Stanisław Cypryanowicz pomagał gorliwie Jackowi, z którym coraz ściślejszą zawiązywał znajomość i przyjaźń.
Cieszyli się na ów widok starzy, albowiem obu wielce na tem zależało. Zacny pan Serafin począł nawet żałować, że Jacek tak prędko odjeżdża i namawiać księdza, aby zbyt wyjazdu jego nie przyśpieszał.