Strona:Henryk Sienkiewicz-Na polu chwały 1906.pdf/198

Ta strona została uwierzytelniona.

Wpadł na owe krzyki Marcyan Krzepecki, za nim dwóch Sulgostowskich, młody Zabierzowski i jeszcze jeden z gości, a widząc co się dzieje, porwali się do szabel. W pierwszej chwili zamieszanie powiększyło się jeszcze bardziej. Sulgostowscy poprzestali na płazowaniu pijaków, lecz Marcyana Krzepeckiego ogarnął szał wściekłości. Wypukłe oczy wylazły mu jeszcze bardziej na wierzch, zęby błysnęły z pod wąsów i począł poprostu siekać kto mu się nawinął. Kilku sług zalało się krwią, inni chronili się pod stół, reszta stłoczyła się w bezładnej ucieczce we drzwiach, a on bił w kupę, krzycząc:
— Hultaje! psubraty! ja tu pan! ja tu gospodarz!
I wyjechał na nich do sieni, skąd doszedł jeszcze jego przeraźliwy głos:
— Kijów, rózeg!...
A ci tu w izbie stali, jak wśród rumowiska, patrząc na siebie zgorszonym wzrokiem i kiwając głowami.
— Jeszczem też takich rzeczy w życiu nie widział — ozwał się jeden z Sulgostowskich.
A drugi rzekł:
— Dziwna śmierć i dziwne jej okoliczności. Patrzcie — toż tu, rzekłbyś: tatarzy wtargnęli.
— Albo złe duchy — dodał Zabierzowski. — Straszna jakowaś noc.
Kazali jednak wyleźć ukrytej pod stołem czeladzi, by uczynić w izbie ład jaki taki. Pachołkowie wyszli wytrzeźwieni zupełnie ze strachu i rączo wzięli się do roboty, a tymczasem powrócił Marcyan.
Był już spokojniejszy, tylko jeszcze wargi trzęsły mu się ze złości.
— Popamiętają! — rzekł, zwróciwszy się do obecnych. — Ale dziękuję waćpanom, żeście mi pomogli do