Strona:Henryk Sienkiewicz-Na polu chwały 1906.pdf/302

Ta strona została uwierzytelniona.

Poczem pochylił się do kolaski:
— Widzisz waćpanna — rzekł — nie śpieszno było na nas napadać ni Marcyanowi ze swoją kompanią, ni osacznikom w puszczy.
— To i osacznicy napadają? — zapytała panienka.
Oj — oj! ale nie na nas. Małoż to ich w Kozienickiej puszczy i w lasach ku Krakowu. Żeby tak król jegomość darowanie win ogłosił, starczyłoby samych tutejszych na dwa grzeczne regimenty piechoty.
— Wolałabym spotkać osaczników, niż tę kompanię pana Marcyana Krzepeckiego, o której tyle razy w Bełczączce straszne rzeczy ludzie rozpowiadali. Nie słyszałam, żeby osacznicy napadli kiedy na jaki dwór.
— Bo zbój ma ten sam rozum co wilk. Uważ waćpanna, że wilk nigdy nie zarznie owcy albo bydlęcia w tej wsi, w której ma gniazdo.
— A jakże! dobrze mówi! — zawołali inni bracia.
Jan, rad z pochwały, tłumaczył dalej:
— Zbój też nigdy nie napada na wsie i dwory w tej puszczy, w której żywie, a to z tej przyczyny, że gdyby się miejscowi ludzie na niego zawzięli, to, jako świadomi borów i wszelkich w nich kryjówek, łatwieby go wytropili. Przeto osacznicy w dalsze strony wyprawy czynią, albo też na przejeżdżających następują, nie zważając, czy większa, czy mniejsza kupa idzie.
— Nie boją się?
— Boga się nie boją, a mieliby się ludzi bać?
Lecz panna Sienińska myślała już o czem innem, więc gdy pan Serafin zbliżył się do kolaski, zaczęła mrugać po swojemu i prosić:
— A po co ja w kolasce, skoro żadna napaść nie grozi? Można-li na podjezdka? można mi?
— A po co? — odpowiedział pan Serafin — słonko wysoko i opaliłoby liczko waćpanny. Nużby kto z tego był nierad?