Strona:Henryk Sienkiewicz-Na polu chwały 1906.pdf/303

Ta strona została uwierzytelniona.

Usłyszawszy to, panienka cofnęła się nagłym ruchem w głąb kolaski, a pan Cypryanowicz zwrócił się do braci:
— Czy nie prawda?
Lecz oni, nie mając nad miarę bystrych umysłów, nie zrozumieli, o co chodzi i poczęli pytać:
— Kto? kto?
Więc pan Cypryanowicz wzruszył ramionami i rzekł:
— Ksiądz biskup krakowski, cesarz niemiecki i król francuski.
Poczem dał znak i kawalkata ruszyła dalej.
Minęli Bełczączkę i jechali znów śród pól uprawnych, ugorów, łąk i rozległych powietrznych przestrzeni, obramowanych na widnokręgu siną wstęgą lasu. W Jedlni zatrzymali się na drugi postój, w czasie którego piwowarowie miejscowi oraz mieszczanie i chłopi żegnali się z księdzem Woynowskim — i przed wieczorem stanęli na pierwszy nocleg w Radomiu.
Marcyan Krzepecki nie dał najmniejszego znaku życia. Dowiedzieli się, że poprzedniego dnia był w Radomiu i pił z kompanią, ale na noc wrócił do domu; więc ksiądz i pan Cypryanowicz odetchnęli swobodniej, sądząc, że żadne już niebezpieczeństwo nie zagraża im po drodze.
Prałat Tworkowski zaopatrzył ich w listy do księdza Hackiego, do podkanclerza Gnińskiego, o którym wiedział, że całą chorągiew własnym kosztem na przyszłą wojnę zaciąga, i do pana Matczyńskiego. Był też wielce rad i pannie Sienińskiej, i księdzu Woynowskiemu, dla którego wiele miał przyjaźni, i panu Cypryanowiczowi, w którym cenił dobrego łacinnika, rozumiejącego wszelkie cytaty i maksymy. Słyszał i on o groźbach Marcyana Krzepeckiego, ale niewiele z nich sobie robił, sądząc, że gdyby ów miał istotnie zamiar napaść