Strona:Henryk Sienkiewicz-Na polu chwały 1906.pdf/316

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ktoś ty jest? — zapytał ksiądz.
— Starszy. Było nas dwóch, bo i kup było połączonych dwie, ale drugi zabit. Darujcie nam, wielmożni panowie, to powiem wszystko.
Ksiądz zastanowił się przez chwilę, poczem rzekł:
— Prawu nie możemy was odjąć, ale i tak lepiej wam dobrowolnie wyznać prawdę, niż żebyście ją mieli na mękach wyznawać. Może też w takowym razie i ludzki i boski sąd będzie dla was łaskawszy.
Chłop począł spoglądać po swoich, niepewny, czy ma mówić, czy milczeć, a tymczasem ksiądz dodał:
— I jeśli prawdę szczerą wyznacie, to jeszcze jedno możemy dla was uczynić, mianowicie wstawić się za wami do króla i jego miłosierdziu was polecić, który ponieważ grzecznych pachołków do piechoty potrzebuje, przeto często teraz sądom łaskawość poleca.
— Jak tak, to powiem wszystko — odrzekł chłop. — Ja się zwę Obuch, a starszym drugiej kupy był Kos, i obu nas najął jeden szlachcic, abyśmy na wasze miłoście napadli.
— A wiecie, jako się ów szlachcic zowie?
— Jam go przedtem nie znał, bom z dalszych stron, ale Kos go znał i mówił, że się zowie Wysz.
Ksiądz i Cypryanowicz znów spojrzeli na się ze zdziwieniem.
Wysz. powiadasz?
— Tak jest.
— A nie było z nim nikogo?
— Był drugi, cienki, chudy, młody.
Pan Serafin zwrócił się do księdza i szepnął:
— To nie oni...
— Ale może być Marcyanowa kompania.