Strona:Henryk Sienkiewicz-Na polu chwały 1906.pdf/317

Ta strona została uwierzytelniona.

Poczem głośno do chłopa:
— Cóż wam przykazali:
— Powiedzieli nam tak: Co z ludźmi uczynicie, to wasza rzecz; wozy i łup wasze, ale w taborze jest panna, którą macie chwycić i manowcami między Radomiem i Zwoleniem ku Policznej prowadzić. Za Policzną napadnie na was nasza kompania i pannę odbije. Wy jej niby brońcie, ale tak, by szkody nijakiej w ludziach nam nie przyczynić. Dostaniecie za to po talarze na głowę, prócz tego co w wozach znajdziecie.
— To już jako na dłoni! — rzekł ksiądz.
I po chwili znów pytał:
— To tylko ci dwaj z wami gadali?
— Przyjechał później z nimi trzeci w nocy, który dał nam pozłotemu zadatku, ale, choć ciemno było jak w piwnicy, poznał go jeden mój człowiek, bo był z jego poddanych — i mówił, że to pan Krzepecki.
— Ha! otóż i on! — zawołał pan Cypryanowicz.
— A ten człowiek jest tu, czyli też legł? — zapytał ksiądz.
— Jestem! — ozwał się opodal jakiś głos.
— A pójdź-no bliżej. Tyś poznał pana Krzepeckiego? A to jakim sposobem, skoro tak było ciemno, że choć w pysk bij?
— Dy ja go od małości znam. Poznałem go i po pałąkowatych nogach, i po głowie, co mu jakoby w dole między garbami siedzi, i po głosie.
— To gadał do was?
— Mówił i z nami, a potem słyszałem, jak gadał do tych, co z nim przyjechali.
— Cóż im powiedział?