Strona:Henryk Sienkiewicz-Na polu chwały 1906.pdf/325

Ta strona została uwierzytelniona.

— Co, dobrodzieju?
— Jako że ci jest?
— Ej! już i w raju nie będzie lepiej!
Ksiądz popatrzył uważnie naprzód na niego, potem na pannę.
— Tak?... — rzekł.
I pocwałował z powrotem do kompanii.
Lecz ich objęła napowrót radosna rzeczywistość: poczęli spoglądać na się i tonąć sobie wzajem w źrenicach.
— Ty... nienapatrzona!... — rzekł Jacek.
Ona zaś, spuściwszy oczy, jęła uśmiechać się kącikami ust, tak, że aż dołki utworzyły się na jej różowych policzkach.
— A panna Zbierzchowska zali nie gładsza? — spytała cicho.
Jacek spojrzał na nią ze zdumieniem:
— Jaka panna Zbierzchowska?...
Wówczas nie odrzekła nic, tylko poczęła się śmiać w piąstkę dźwięcznym jak srebrny dzwonek śmiechem.
Tymczasem, gdy ksiądz przycwałował do kompanii, towarzysze, którzy lubili Jacka, poczęli o niego dopytywać:
— No, co tam? jakoż nasz ranny?
— Już go na świecie niema! — odrzekł ksiądz.
— Na Boga! co się stało? jakto go niema?
— Bo powiada, że już w raju. Mulier!!!...
Panowie Bukojemscy, jako ludzie pomiernie z natury przywykli do prędkiego pojmowania tego co słyszą, nie przestali spoglądać na księdza z przerażeniem i, zdjąwszy czapki, już-już mieli rozpocząć „wieczny odpoczynek“, gdy wtem ogólny wybuch śmiechu pomieszał im te pobożne myśli i zamiary. Ale w tym śmiechu towarzystwa była szczera życzliwość i szczere