Strona:Henryk Sienkiewicz-Na polu chwały 1906.pdf/332

Ta strona została uwierzytelniona.

było znajomych, którzy przychodzili składać życzenia i podarki, czterej bracia pojawili się, przybrani w najpiękniejsze jakie mieli szaty, uroczyści i z twarzami spokojnemi, ale pełnemi tajemniczości.
— Cóż się takiego z wami działo? — zapytał pan Serafin.
— Szlakowaliśmy zwierza! — odrzekł Łukasz.
Lecz Mateusz dał mu w tej samej chwili sójkę w bok i rzekł:
— Cicho! nie powiadaj przed czasem.
Poczem spojrzał na księdza, na obu Cypryanowiczów, wreszcie zwróciwszy się do Jacka, począł odchrząkiwać, jak człowiek, który zamierza dłużej przemówić.
— Nuże! poczynaj wraz! — zachęcali go bracia.
Lecz on spojrzał na nich osowiałemi oczyma i zapytał:
— Jakże miało być?...
— Cóżeś to? zapomniał?...
— Zacięło mi się...
— Czekaj... już wiem — zawołał Jan — zaczynało się: „Przezacny nasz...“ Dalej!
— Przezacny nasz Piłacie... — począł Mateusz.
— Dlaczego „Piłacie“? — przerwał ksiądz — może było „Pyladzie“?
— W sednoś dobrodziej utrafił! — krzyknął Jan — było: „Pyladzie“, jako żywo!...
— Zacny nasz Pyladzie! — zaczął z otuchą powtórnie Mateusz. — Choćby nie żelazny Borysten, ale sam złotonośny Tagus przez rodzinne nasze ziemie przepływał, to jako exulowie z pod najścia barbarorum, nic, prócz serc naszych, gorejących przyjaźnią, ofiarować byśmy ci nie mogli, ni też żadnym wdzięcznym upo-