Strona:Henryk Sienkiewicz-Na polu chwały 1906.pdf/72

Ta strona została uwierzytelniona.

dowodził, że będąc najciężej obrażony, koniecznie powinien przed nimi stanąć. Umilkli dopiero na widok krzyża oraz stojącego pod nim pana Jacka i uchylili czapek, niewiadomo, czy przez uszanowanie dla Męki Pańskiej, czy dla powitania przeciwnika.
Taczewski skłonił im się w milczeniu i dobył szabli, ale serce poczęło mu w pierwszej chwili bić niespokojnie w piersi, albowiem było ich przecie pięciu przeciw jednemu, a przytem Bukojemscy wyglądali poprostu strasznie: chłopy duże, barczyste, o wąsach jak miotły, na których mgła osiadła siwą rosą i o brwiach namaszczonych, — w twarzach mieli jakąś ponurą, zbójecką radość, jakby cieszyli się ze sposobności do rozlania krwi ludzkiej.
— Po co ja kładę zdrową głowę pod ewangelię? — pomyślał Jacek.
Lecz po owej chwili niepokoju, poczęło go ogarniać oburzenie na tych odojów, których prawie nie znał i którym nie uczynił żadnej krzywdy a którzy, Bóg wie dlaczego, przyczepili się do niego i oto teraz przyszli nastawać na jego życie.
Więc w duszy tak do nich przemówił:
— Czekajcie-że, zawalidrogi. Przynieśliście tu i swoje głowy!
I policzki zakwitły mu, a zęby zacisnęły się z gniewu. Oni tymczasem poczęli zrzucać opończe i zawijać rękawy u żupanów, co czynili niepotrzebnie wszyscy odrazu, ale czynili dlatego, że każdy myślał, iż od niego się rozpocznie. Wreszcie stanęli rzędem, już z gołemi szablami, a Taczewski, postąpiwszy ku nim, stanął również i patrzyli na się w milczeniu.
Przerwał je Cypryanowicz:
— Ja pierwszy służę waćpanu.