Strona:Henryk Sienkiewicz-Na polu chwały 1906.pdf/94

Ta strona została uwierzytelniona.

wił drżącym i jakby nie swoim głosem, siląc się na spokój.
A ona spojrzała na niego z zimnem zdziwieniem:
— Czego waćpan sobie życzysz?
Jackowi zaś rozświecił twarz uśmiech tak bolesny, że prawie męczeński.
— Czego ja sobie życzę, to się nie stanie, choćbym i zbawienie duszy za to oddał, — mówił, kiwając głową — ale o jedno waćpanny proszę: nie winuj mnie, nie miej do mnie urazy, miej trochę miłosierdzia, boć i ja nie z drewna, ani z żelaza...
— Ja waćpanu nie mam nic do powiedzenia — odrzekła — i nie pora po temu.
— Hej! — ludzkie dobre słowo rzec człowiekowi, któremu ciężko na świecie — zawsze pora.
— Czy za to, żeś waćpan moich zbawców poranił?
— Bo Bóg stoi przy niewinności. Czeladnik, któren przyjechał po tych kawalerów do Wyrąbek, powinien był powiedzieć, co mu ksiądz Woynowski przykazał, żem ja ich pierwszy nie wyzywał. Zali waćpanna wiedziałaś o tem?
Wiedziała. Czeladnik, jako człek prosty, nie powtórzył wprawdzie dokładnie słów księdza i zakrzyknął tylko, że „młody pan z Wyrąbek wszystkich posiekał;“ natomiast pan Pągowski, wracając z Wyrąbek, wpadł po drodze do domu i powiedział, jak co było. Poprostu obawiał się, aby wiadomość, że to Jacek był wyzwany, nie doszła do panny z innych ust i nie osłabiła jej gniewu, więc wolał sam sprawę oznajmić, przyczem nieomieszkał dodać, że Taczewski srogiemi obelgami zmusił tamtych do wyzwania. Liczył też na to, że panna Sienińska, po kobiecemu rzeczy biorąc, będzie zawsze po stronie tych, którzy ucierpieli więcej.