Strona:Henryk Sienkiewicz-Ogniem i mieczem (1901) t.1.djvu/132

Ta strona została uwierzytelniona.

niu i poszli na obiad. Kniahini była w doskonałym humorze. Bohuna odżałowała już dawno, a teraz wszystko składało się tak, dzięki hojności namiestnika, że Rozłogi „cum boris, lasis, graniciebus et coloniis“ mogła już uważać za swoje i swoich synów.
A były to przecie dobra niemałe.
Namiestnik wypytywał o kniaziów, czy prędko wrócą.
— Lada dzień się już ich spodziewam. Gniewno im było z początku na waćpana, ale potem, zważywszy twoje postępki, bardzo cię, jako przyszłego krewniaka, polubili, bo prawią, że takiej fantazyi kawalera trudno już w dzisiejszych miękkich czasach znaleźć.
Po skończonym obiedzie namiestnik z Heleną wyszli do sadu wiśniowego, który tuż do fosy za majdanem przytykał. Sad był jako śniegiem, wczesnem kwieciem obsypany, za sadem czerniała dąbrowa, w której kukała kukułka.
— Na szczęśliwą to nam wróżbę — rzekł pan Skrzetuski — ale trzeba się popytać.
I zwróciwszy się ku dąbrowie, pytał:
— Zazulu nieboże, a ile lat będziem żyć w stadle z tą oto panną?
Kukułka poczęła kukać i kukać. Naliczyli pięćdziesiąt i więcej.
— Dajże tak Boże!
— Zazule zawsze prawdę mówią — zauważyła Helena.
— A kiedy tak, to jeszcze będę pytał! — rzekł rozochocony namiestnik.
I pytał:
— Zazulu nieboże, a siła mieć będziem chłopczysków?