Strona:Henryk Sienkiewicz-Ogniem i mieczem (1901) t.1.djvu/263

Ta strona została uwierzytelniona.

Chmielnicki opamiętał się, posapał chwilę, poczem rzekł:
— Niechże tedy jedzie, aby zaś wiedział, iż Chmielnicki dobrem za dobre płaci, dać mu piernacz, jakom rzekł, i sorokę Tatarów, którzy go do samego obozu odprowadzą.
Poczem, zwracając się do Skrzetuskiego, dodał:
— Ty zaś wiedz, że teraz kwita. Polubiłem cię, mimo twej zuchwałości, ale gdy się jeszcze raz w moje ręce dostaniesz, nie wywiniesz się.
Skrzetuski wyszedł z Krzeczowskim.
— Gdy cię hetman puszcza z całą szyją — rzekł Krzeczowski — i możesz jechać gdzie chcesz, tedy ci powiem po starej znajomości, salwuj się choćby do Warszawy, nie na Zadnieprze, bo stamtąd żywa noga wasza nie ujdzie. Wasze czasy minęły. Gdybyś miał rozum, do nasbyś przystał, ale wiem, że próżno ci to mówić. Poszedłbyś wysoko, jak my pójdziemy.
— Na szubienicę — mruknął Skrzetuski.
— Nie chcieli mnie dać starostwa lityńskiego, a teraz sam nie jedno, ale dziesięć wezmę. Wypędzimy precz panów Koniecpolskich, a Kalinowskich, a Potockich, a Lubomirskich i Wiśniowieckich, Zasławskich i wszystką szlachtę, i sami się ich majętnościami podzielimy, co też i po Bożej musi być myśli, gdy nam już dwie tak znaczne dał wiktorye.
Skrzetuski, nie słuchając gadaniny pułkownika, zamyślił się o czem innem, ten zaś mówił dalej:
— Gdym po bitwie i naszej wiktoryi widział w tuhajowej kwaterze w łyczkach mego pana i dobrodzieja, JW. hetmana koronnego, zaraz on mnie niewdzięcznikiem i Judaszem mianować raczył. A ja mu na to: