Strona:Henryk Sienkiewicz-Ogniem i mieczem (1901) t.2.djvu/097

Ta strona została uwierzytelniona.

mówiono, że książę tuż, tuż. Anton spostrzegł, że wszędzie biorą jego oddział za podjazd kniazia Jaremy.
Ale wnet uspokoił przewoźników i począł ich wypytywać o chłopów demianowskich.
— A jakże. Byli, my ich przeprawili na drugą stronę — rzekł przewoźnik.
— A dziad był z nimi?
— Był.
— I niemowa z dziadem, małe pacholę?
— Jako żywo.
— Jak wyglądał dziad?
— Nie stary, gruby, oczy miał jak u ryby, na jednem bielmo.
— To on! — mruknął Anton i pytał dalej: — A pacholę?
— Oj! otcze atamane! każe prosto cheruwym. Takoho my i ne baczyły.
Tymczasem dopłynęli do brzegu.
Anton wiedział już, czego się trzymać.
— Ej! przywieziemy mołodycię atamanowi — mruczał sam do siebie. Potem zwrócił się do semenów: — W konie!
Pomknęli jak stado spłoszonych dropiów, choć droga była trudna, bo kraj w jary popękany. Ale wjechali w jeden wielki, na dnie którego, przy krynicy, był jakoby gościniec, przez naturę uczyniony. Jar szedł aż do Kawrajca, lecieli więc, kilkadziesiąt stajań, bez wypoczynku, a Anton na najlepszym koniu naprzód. Już było widać szerokie ujście jaru, gdy nagle Anton osadził konia, aż mu zadnie kopyta zazgrzytały na kamieniach.
— Szczo ce?
Ujście zaćmiło się nagle ludźmi i końmi. Jakaś ja-