Strona:Henryk Sienkiewicz-Ogniem i mieczem (1901) t.2.djvu/178

Ta strona została uwierzytelniona.

— Tak jest, ale możeby przez noc odpocząć. My z pod Chmielnika idziemy.
— Mości wojewodo, my z Łubniów, z Zadnieprza.
— Cały dzień byliśmy w drodze.
— My cały miesiąc.
To rzekłszy, książę wyszedł, by osobiście szyk pochodowy sprawić, a wojewoda oczy na podsędka, pana Krzysztofa, wytrzeszczył, dłońmi po kolanach uderzył i mówił:
— Ot, mam, czegom chciał. Dalibóg, oni mnie tu głodem zamorzą. O to w gorącej wodzie kąpani! Przychodzę o pomoc, myślę, że po wielkich molestacyach za dwa, trzy dni ruszą, a tu i odetchnąć nie dadzą. Niechże ich kaduk porwie! Puślisko mi nogę przetarło, co mi je zdrajca pachołek źle przypiął, w brzuchu mi kruczy... niechże ich kaduk porwie! Machnówka Machnówką, a brzuch brzuchem! Jam też stary żołnierz, więcej jam może od nich wojny zażywał — ale nie tak łap, cap! To dyabły, nie ludzie, nie śpią, nie jedzą — tylko się biją. Jak mi Bóg miły, tak oni nigdy nie jedzą. Widziałeś, panie Krzysztofie, tych pułkowników — czy nie wyglądają jak spectra? co?
— Ale fantazya u nich ognista — odpowiedział pan Krzysztof, który żołnierz był zamiłowany. — Miły Boże! ile to zamieszania i nieładu po innych obozach, gdy ruszać przyjdzie, ile bieganiny, szykowania wozów, posyłania po konie — a tu słyszycie waszmość? — oto już lekkie chorągwie wychodzą.
— A juści, że tak jest! desperacya! — mówił wojewoda.
A młody pan Aksak dłonie swoje chłopięce złożył:
— Ach, wielki to wódz, ach, wielki to wojennik! — mówił z uniesieniem.