Strona:Henryk Sienkiewicz-Ogniem i mieczem (1901) t.2.djvu/237

Ta strona została uwierzytelniona.

łajstwa! To chyba sam Chmielnicki z czernią i wszystkiemi wszami. Nie rozpustaże to, powiedz mi waszmość? Czapkami nas pokryją. A tak dobrze przedtem bywało w Ukrainie! Walą się i walą! bogdaj was dyabli w piekle walili! I wszystko to na naszą skórę. Bogdaj ich nosacizna zżarła!...
— Nie klnij waść. Dziś niedziela.
— A prawda, dziś niedziela, lepiejby o Bogu pomyśleć. Pater noster qui es in coelis... Żadnego respektu od tych łajdaków spodziewać się nie można... Sanctificetur nomen tuum... Co to się będzie dziać na tej grobli!... Adveniat regnum tuum... Już we mnie dech zaparło... Fiat voluntas tua... Bodajeście wyzdychali, hamany mężobójcze!... Patrzno waść! Co to?
Oddział złożony z kilkuset ludzi oderwał się od czarnej masy i sunął bezładnie ku grobli.
— To harcownik — rzecze pan Skrzetuski. — Zaraz nasi ku nim wyjadą.
— Czy to już koniecznie bitwa się zacznie?
— Jak Bóg na niebie.
— Niech to dyabli porwą. (Tu zły humor pana Zagłoby nie miał już miary). A waść, to patrzysz jakby na teatrum w mięsopust — wykrzyknął z niechęcią do Skrzetuskiego — jakby nie o waści skórę chodziło!
— My już zwyczajni — mówiłem.
— I pewnie na harce ruszysz?
— Nie bardzo to przystoi rycerzom z pod górnych znaków na pojedynkę z takim nieprzyjacielem się bić; nie czyni tego, kto powagę kocha. Ale w tych czasach nikt nie ma względu na godność.
— Idą już i nasi, idą — wykrzyknął pan Zagłoba,