Strona:Henryk Sienkiewicz-Ogniem i mieczem (1901) t.3.djvu/252

Ta strona została uwierzytelniona.

to przystojnie było, żeby przy wręczaniu darów dragoni nam i wam nad karkiem stali.
— A ja co innego myślał, bo wiem, że u tego żołnierza twardy kark.
Tu wtrącił się do rozmowy Jaszewski.
— Już my się dragonów nie boimo — rzekł. — Silni nam nimi byli Lachowie dawniej, ale doznaliśmy pod Piławcami, że nie oni to Lachowie, co przedtem bywali i bijali Turki, Tatary i Niemcy...
— Nie Zamojscy, Żółkiewscy, Chodkiewiczowie, Chmieleccy i Koniecpolscy — przerwał Chmielnicki — ale Tchórzowscy i Zajączkowscy, detyny w żelazo poubierane. Pomarli od strachu, skoro nas ujrzeli i pouciekali, choć Tatar więcej nie było zrazu we środę, tylko trzy tysiące...
Komisarze milczeli, jeno jadło i napój wydawały im się coraz bardziej gorzkie.
— Pokornie proszę, jedzcie i pijcie — rzekł Chmielnicki — bo będę myślał, że nasza prosta strawa kozacka przez wasze pańskie gardła przejść nie chce.
— Jeśli mają zaciasne, tak możeby im poprzerzynać — zawołał Dziedziała.
Pułkownicy podochoceni już mocno wybuchnęli śmiechem, ale Chmielnicki spojrzał groźnie i uciszyło się znowu.
Kisiel, schorzały od kilku dni, blady był jak giezło, Brzozowski tak czerwony, iż zdawało się, że mu krew tryśnie z twarzy.
Nakoniec nie wytrzymał i huknął:
— Zaliśmy tu na obiad, czy na zniewagi przyszli?
Na to Chmielnicki:
— Wy na traktaty przyjechali, a tymczasem litew-