Strona:Henryk Sienkiewicz-Ogniem i mieczem (1901) t.4.djvu/082

Ta strona została uwierzytelniona.

starostę krasnostawskiego i lekką jazdę. Szturm na całej linii okopów był odparty — tylko pod taborem kozackim wrzała jeszcze wysłana w pogoń jazda.
Okrzyk tryumfu i radości wstrząsnął całym obozem oblężonych, a potężne okrzyki aż ku niebu się wzbiły. Krwawi żołnierze, okryci potem, pyłem, czarni od prochu, z ociekłemi twarzami i brwią jeszcze zmarszczoną, z płomieniem jeszcze niezgasłym w oczach, stali oparci na broni, chwytając piersiami powietrze, gotowi znów zerwać się do boju, gdyby tego zaszła potrzeba. Ale powoli wracała i jazda z krwawego żniwa pod taborem; potem zjechał na pobojowisko sam książę, a za nim regimentarze, pan chorąży, pan Marek Sobieski, pan Przyjemski. Cały ten świetny orszak posuwał się zwolna wzdłuż okopu.
— Niech żyje Jeremi! — wołało wojsko — niech żyje ojciec nasz!
A książę, bez hełmu, kłaniał się głową i buławą na wszystkie strony.
— Dziękuję waszmościom! dziękuję waszmościom!— powtarzał dźwięcznym, donośnym głosem.
Poczem zwrócił się do pana Przyjemskiego.
— Ten okop jest za duży! — rzekł.
Przyjemski skinął głową, na znak zgody.
I przejechali wodze zwycięzcy od zachodniego aż do wschodniego stawu, opatrując pobojowisko, szkody, jakie nieprzyjaciel w wałach porobił, i same wały.
Tymczasem poza orszakiem książęcym, uniesieni zapałem żołnierze, nieśli, wśród okrzyków, na ręku, do obozu pana Zagłobę, jako największego tryumfatora w dniu dzisiejszym. Ze dwadzieścia tęgich rąk podtrzymywało w górze okazałą postać wojownika, wojownik