Strona:Henryk Sienkiewicz-Ogniem i mieczem (1901) t.4.djvu/084

Ta strona została uwierzytelniona.

— Jaremie ne zderżysz — mruknął ponuro Stepka.
— Zgubisz nas i siebie! — ozwał się Mrozowicki.
Hetman skoczył ku nim, jak tygrys.
— A kto spławił Żółte wody? kto Korsuń? kto Piławce?
— Ty! — rzekł szorstko Woronczenko — a!e tam Wiśniowieckiego nie było.
Chmielnicki porwał się za czuprynę.
— Ja chanowi przyrzekł dziś nocleg w zamku! — wył w rozpaczy.
Na to Kułak:
— Co ty chanowi przyrzekał, to twoja głowa! Ty jej pilnuj, by ci z karku nie spadła... ale do szturmu nas nie pchaj, rabów Bożych nie gub! Wałami Lachów otocz, szańce każ sypać pod puszki — inaczej hore tobi.
— Hore tobi! — powtórzyły ponure głosy.
— Hore wam! — odrzekł Chmielnicki...
I tak oni rozmawiali groźnie, jak grzmoty... Wreszcie Chmielnicki zatoczył się i rzucił na pęki owczych skór, pokrytych dywanami, w rogu namiotu.
Pułkownicy stali nad nim ze zwieszonemi głowami i długi czas trwało milczenie, nakoniec hetman podniósł głowę i zakrzyknął chrapliwie:
— Horyłki!...
— Nie będziesz pił! — warknął Wychowski. — Chan przyszle po ciebie.
Tymczasem chan siedział o milę drogi od pola bitwy, nie wiedząc, co się na placu dzieje. Noc była spokojna i ciepła, więc siedział pod namiotem wśród mułłów i agów i w oczekiwaniu na nowiny, pożywał dak-