Strona:Henryk Sienkiewicz-Rodzina Połanieckich (1897) t.2.djvu/286

Ta strona została uwierzytelniona.

wych znajomości, ale jest na to prosty sposób, a mianowicie: uważać ich za starą. Najczęściej siedzą sami: Linetka coś czyta, albo mówi, co jej przez głowę przechodzi, a jej takie różne rzeczy przez głowę przechodzą, że warto je słyszeć, zwłaszcza komuś, kto jest w stanie lepiej je odczuć i zrozumieć, niż kto inny.
Panna Castelli uścisnęła na pożegnanie dość silnie jego rękę, jakby potwierdzając, że mogą i powinni się zrozumieć. Zawiłowski, nieprzywykły do ludzi, był trochę odurzony: słowami, szelestem sukien, oczyma i zapachem irysowym, który te panie zostawiły po sobie. Czuł przytem trochę zmęczenia, bo w tej rozmowie, jakkolwiek swobodnej i pozornie pełnej prostoty, brakło takiego spokoju, jaki był zawsze w słowach pani Połanieckiej i pani Bigielowej; Zawiłowskiemu zostało poniekąd wrażenie bezładnego snu.
Bigielowie mieli zostać na obiedzie, więc Połaniecki zatrzymał i Zawiłowskiego. Tymczasem poczęli mówić o tych paniach.
— Cóż panna Castelli? spytała Marynia.
— Obie mają dużo wyobraźni — odpowiedział po chwili zastanowienia Zawiłowski. — Czy pani zauważyła, jak im łatwo mówić obrazami?
— Ale prawda, jaka Lineta interesująca panna?
Połaniecki, na którym panna Castelli nie czyniła wielkiego wrażenia, a który był głodny i pilno mu było do obiadu, odezwał się z pewną niecierpliwością:
— Co wy tam upatrujecie! Interesująca, dopóki nie spowszednieje.
Pani Połaniecka zaś odrzekła: