Strona:Henryk Sienkiewicz-Rodzina Połanieckich (1897) t.3.djvu/095

Ta strona została uwierzytelniona.

Zresztą wszystkich dziś uderzała jej piękność. Stary pan Zawiłowski, który się kazał na swoim fotelu wnieść do salonu, zatrzymał jej ręce i przez jakiś czas patrzył na nią, poczem, oglądając się za córką, rzekł:
— No! że takie „półdyablę weneckie“ może głowę zawrócić, to może, a zwłaszcza poecie, bo to, panie, jak powiadają, u nich w głowach: fiu! fiu!
Poczem zwrócił się do młodego i spytał:
— A co? nie skręcisz mi dziś karku, żem na nią powiedział: „półdyablę weneckie?“
Zawiłowski zaś rozśmiał się i, pochyliwszy głowę, pocałował w ramię staruszka:
— Nie; dziśbym nie mógł nikomu skręcić karku.
— No! — rzekł stary, widocznie uradowany z tej oznaki czci. — Niech wam Bóg i Najświętsza Panna błogosławi. Mówię: i Najświętsza Panna, bo Jej opieka, to grunt!...
To rzekłszy, począł szukać za sobą w fotelu i wydobywszy duże jubilerskie pudełko, mówił do Linety:
— A to od rodziny Zawiłowskich: daj ci Boże długo nosić.
Castelka, wziąwszy pudełko, przegięła swą wdzięczną postać, by również pocałować go w ramię, on zaś objął ją za szyję i rzekł do młodego:
— Chodźże i ty!
I ucałował oboje w czoło, z większem wzruszeniem, niż chciał okazać, mówiąc przytem:
— A kochajcieże się i szanujcie, jak uczciwi ludzie.
Panna Lineta otworzyła następnie pudełko, w którem na szafirowej aksamitnej podścieli rozbłysła wspa-