Strona:Henryk Sienkiewicz - Światła i kwiaty.djvu/62

Ta strona została uwierzytelniona.
Burza morska.

Morze zdaje się być pomieszane z chmurami, chmury z morzem. Patrząc na to, nie można opędzić się myśli, że Ocean się wściekł. Ale właśnie ta jego wściekłość ślepa i głupia budzi ku niemu rodzaj pogardy. Huczy, ryczy, ciska się, opluwa niebo pianą, miesza się z powietrzem, słowem, szaleje. Nie przystoi to ani jego ogromowi, ani majestatowi, tembardziej, że złość ta wydaje się nie mieć żadnej przyczyny. Wściekł się i kwita, tak, jak wpada czasem bez powodu słoń w szaleństwo. To wyuzdanie się ślepych sił, ta przemoc brutalna, skierowana przeciw statkowi, który w porównaniu jest atomem, budzi w tobie chęć oporu i gniew. Chciałbyś zaciąć zęby, chwycić w rękę topór i z iskrzącym wzrokiem czekać na tę olbrzymią hałastrę wiatrów, piany, fal, wściekłości, zaślepienia, ryczącej orgii i przemocy. Postępek Xerxesa, który kazał wychłostać fale, wydaje się wówczas zrozumiałym. Zwierzę potrzebuje bata. Jeżeli tylko nie jesteś z natury tchórzem ostatniego rzędu, mówisz wówczas Oceanowi: rycz, wyj, wściekaj się: drwię z ciebie! — Jest w tem wszystkiem nawet pewna