Strona:Henryk Sienkiewicz - Legjony.djvu/127

Ta strona została uwierzytelniona.

wiedz sam, co ja mam tu do roboty? Tylko jakieś szukanie celu w życiu, tylko jakaś nieprawda rojeń i marzeń, i nic więcej, a naokół pustka.
Kajetan pociągnął dłonią po czole.
— Nie mów tak. Przed tobą wszystko stoi otworem i na nic ci jeszcze nie za późno. Ale moja wina, żem się tobą wcześniej nie zajął, żem nie wzbronił odbierać cię ze szkół, żem nie otoczył cię braterską opieką, moja wina!
— Kajetanie, ja ci będę wiecznie wdzięczny za to serce, któreś mi w ostatnich czasach okazał...
— Pójdzie ono za tobą wszędzie...

Dalszą rozmowę przerwał im plusk deszczu o szyby i głośna rozmowa w sieni. Ktoś się tam o coś spierał, ktoś dopytywał widocznie o gospodarza i gniewał się na służbę, która twierdziła, że niema go w domu. Po chwili drzwi otworzyły się szeroko i ukazał się w nich Cywiński.
— Stanisław! — zawołał ze zdumieniem Marek.
A ów cisnął na kufer mokrą burkę i zwrócił ku nim twarz, jakby zawziętą.
— I jedziesz z nami? I znalazłeś dość sił, by odjechać żony?
Na to Cywiński nie odrzekł nic, tylko wciągnął nozdrzami powietrze i wielkie łzy poczęły mu spływać z oczu.
Z ulicy dochodziło szczękanie podków końskich o bruk.