Strona:Henryk Sienkiewicz - Legjony.djvu/16

Ta strona została uwierzytelniona.

to... tego... No... nie mówię, żeby już tak całkiem nic, bo i owszem, ale nie do kochania! A ty pomyśl jeszcze i o tem, że panna Wyrożębska ma dwadzieścia kilka lat i nietylko dla ciebie, ale i dla Kajetana byłaby za stara.
Marka dotknęły słowa o wieku panny Klarybelli.
— To są ludzkie względy — rzekł — niegodne dusz czułych. Saturn nie ma skrzydeł, a Amor je ma, i dlatego unosi się nad przestrzenią i czasem.
— Może też odlecieć na tych skrzydłach, jak wróbel — odparł Cywiński i, machnąwszy ręką powtórzył:
— Trzeba strąbić psy.
Poczem odwrócił się w stronę boru i podniósł róg do ust.
Zdrowe jego, wyszczypane przez mróz policzki wydęły się, jak banie, z oczu pozostały tylko szparki, usta wpiły się jakby z chciwością w nasadę rogu, a głowa przechyliła się wtył i nabok. Mocne dźwięki, w których brzmiało nawoływanie i rozkaz, wypadły ze skrętów rogu i przeleciały, natarczywe i radosne, nad śnieżną równiną ku lasowi. Tam wnikły między pnie i szły dalej, w głąb, w gęsty bór.
Marek spoglądał na Cywińskiego, którego głowa podobna była w tej chwili do głowy dmącego w konchę trytona, to na biały pas śniegu pod lasem, na którym mogły pojawić się psy, a Cywiński, nabierając kątem ust powietrza do płuc, dął nieustannie, otwierając i przymykając oczy. Po długim dopiero czasie, z mrocznej gęstwiny wynurzył się na śnieżne fiolety jeden pies, który na wielkiej podleśnej prze-