Strona:Henryk Sienkiewicz - Legjony.djvu/183

Ta strona została uwierzytelniona.

nie jako rzeczywista istota, ale jak jakiś olbrzymi duch, rozpościerający skrzydła nad ludzkiemi dziejami. Lecz po Buonapartem, ci wodzowie byli wedle jego pojęcia największymi ludźmi na świecie, których każdy ruch powinien być uroczysty i wspaniały, a każde słowo wiekopomne. Nie chciało mu się w głowie pomieścić, że te nadzwyczajne istoty mogą chodzić, rozmawiać, jeść i spać jak zwykli ludzie. To też z pewnem zdziwieniem, którego nie umiał sobie jasno uświadomić, spostrzegł, że Dąbrowski ma rozpięty mundur i kamizelkę, a Kniaziewicz pyka z krótkiego cybuszka i, podnosząc głowę do góry, puszcza z pod wąsów od czasu do czasu kółka z dymu. Mimo wzruszenia, poznał jednakże ich obu: Dąbrowskiego po rozrosłej postaci, dużej, mięsistej twarzy i grubym nosie, Kniaziewicza po wzroście tak wielkim, że mógł uchodzić za olbrzyma. Widywał zresztą poprzednio przedstawiające ich ryciny. Trzeciego jenerała nie znał, lecz wiedział, od Białowiejskiego, że to jest Wielhorski. Obok nich zobaczył też i Drzewieckiego, który już był wrócił z Wenecji — i widok jego dodał mu pewnej otuchy, zapewne jako dowód, że zwykły oficer może żyć i nie czuć się zmiażdżonym między temi wielkościami.
Prócz trzech jenerałów i Drzewieckiego był jeszcze obecny w sali piąty wojskowy, przybrany w polski mundur adjutanta, ale z twarzą tak niepolską, że obaj młodzieńcy wzięli go za Włocha lub Francuza.
Drzewiecki przywitał Cywińskiego i Marka bar-