Strona:Henryk Sienkiewicz - Legjony.djvu/184

Ta strona została uwierzytelniona.

dzo przyjaźnie, a gdy Białowiejski skończył swą relację, zwrócił się do jenerałów i rzekł:
— To są moi znajomi z Wenecji, pan Cywiński i szambelanic Kwiatkowski, którzy chcą wstąpić w nasze szeregi jako prości żołnierze.
Marek tak był onieśmielony, iż nie zdobył się na sprostowanie, że nie jest szambelanicem, a nie zdobył się jeszcze i dlatego, że Dąbrowski kiwnął w tej samej chwili nowoprzybyłym swą ogromną głową i rzekł:
— To jest dobrze i chwalę to młodzieńcom. Z oficerami nie mam co robić.
Drzewiecki pośpieszył objaśnić, co znaczyły te słowa. Oto z trzech zaborów, po upadku insurekcji, przedarło się do Włoch już tylu dawnych oficerów kościuszkowskich, że nie było ich gdzie umieścić. Wielu służyło w stopniu podoficerów, a nawet kapralów — lecz dla innych zbrakło i takich stopni. Niektórzy przedarli się przez Niemcy, a nawet, pod groźbą haniebnej śmierci, przez Austrję, piechotą i o ostatnim groszu, a że rząd cyzalpiński nie wypłacał dla nadliczbowych żołdu, przeto wielu znosiło ciężką biedę, w której ratowali ich koledzy, ustępując im pół lenungu i pół racji. Było jednak tego za mało. Wogóle i w wojskach francuskich i w polskich panowała bieda, albowiem francuskie okradali przysyłani przez Dyrektorjat komisarze, a polskim rząd cyzalpiński, sam ubogi, jak mysz kościelna, wypłacał żołd zawsze z opóźnieniem, a nigdy całkowicie. Dąbrowski, osobiście i przez Konopkę, który zawiadował polskiem „dépot“ w Me-