Strona:Henryk Sienkiewicz - Legjony.djvu/200

Ta strona została uwierzytelniona.

nie brakło koziarek z połyskliwemi zębami i płomiennemi oczyma, zaczepnych, a zarazem płochliwych i gotowych do ucieczki, pod warunkiem, żeby je ścigano. Jedną, nadzwyczaj urodziwą Marek poczytał za Atalantę i wcale nie był pewien, czy to nie jakaś wyższa nad zwykłe śmiertelniczki istota, której podobało się żyć wedle zasad Rousseau’a na łonie natury. Myślał nawet, że możeby warto poświęcić serce i resztę dni żywota takiej dzikiej dziewicy górskiej, na nieszczęście jednak rozkaz dalszego pochodu stanął tym zamiarom na przeszkodzie.
W czasie tych pochodów zauważył z radością i wzruszeniem, że jego uprzedzenia co do wyniosłości zwierzchników były mylne, i że w bataljonie, mimo żelaznej karności, panuje spójność wielka i duch jakby rodzinny. Może tak było dlatego, że ojczyzna została za tą garścią rycerzy daleko, może wiązadłem była niepewność losu, a większa pewność śmierci na obczyźnie, ale kochali się jak bracia. Oficer nietylko dbał o chleb dla żołnierza, ale kształcił go, uczył czytać i pisać, uczył go historji ojczyzny, a o Włoszech opowiadał, co sam widział. W korpusie oficerskim uczyli także jedni drugich rzeczy tyczących wojny i na te nauki pozwalali przychodzić nawet tym żołnierzom, którzy mogli mieć z tego korzyść. Marka, Cywińskiego i kilku innych podobnych im ochotników wzywano nawet często i chętnie, gdyż choć byli „gemajnami“, wiedziano jednakowoż, że to są chłopcy „z edukacją“, którzy jeśli nie polegną w przyszłych