Strona:Henryk Sienkiewicz - Legjony.djvu/202

Ta strona została uwierzytelniona.

daj nocą, eskorta zaś okazała się potrzebna dlatego, że okolica nie była zbyt pewna.
Gdy żołnierze nadeszli, sztab siedział jeszcze na tarasie, przy świetle lamp, popijając wino z oplecionych słomą flaszek i paląc fajki. Na stole, między flaszkami leżała książka, którą Dąbrowski przykrywał w czasie rozmowy co chwila swoją ogromną dłonią. Pięciu szeregowców stanęło z każdej strony na schodach, wiodących na taras, oczekując, aż jenerałom podoba się wstać — i wówczas Marek usłyszał następującą rozmowę:
— W bitwie nad Trazymenem — mówił Dąbrowski — o mało nie rozstrzygnęły się losy Rzymu, a zatem i losy świata. Gdyby Rzym był upadł w walce z Kartaginą, my może bylibyśmy tem, czem jesteśmy, to jest Polakami, ale (tu zwrócił się do Gautiera) ty, obywatelu pułkowniku, nie byłbyś Francuzem.
— A to dlaczego? — zapytał żywo Gautier.
Jenerał począł mu tłumaczyć, jaką drogą powstał język i naród francuski, a zarazem wykazywać, że gdyby Galję zajęli zamiast Rzymian Kartagińczycy, albo tylko Germanowie, to wytworzyłaby się z tego jakaś mieszanina zgoła odmienna. Naukowe te wywody nie na wiele się jednak przydały, gdyż Gautier, wysłuchawszy ich, odrzekł z niezachwianem przekonaniem:
— Jenerale, choćby djabli pomieszali się z Gallami, to ja byłbym tak samo Francuzem.
Dąbrowski kiwnął dłonią, poczem wziąwszy książkę, rzekł: