Strona:Henryk Sienkiewicz - Legjony.djvu/52

Ta strona została uwierzytelniona.

pojadę z tobą odwiedzić starego żołnierza w Zagnaniu. Godzina jeszcze wczesna, więc tylko się przebiorę i chętnie będę ci towarzyszył.
— Bóg ci zapłać; poco masz się przebierać?
— Bo tam zastanę twoją matkę i pannę Annę, a przytem pojadę stamtąd z pożegnaniem do Leżnicy. Szkoda, że Kajetan w Łęczycy. On żył w przyjaznych stosunkach z Plichtą, co mnie nawet w swoim czasie dziwiło.
— Plichta poznał się na Kajetanie wcześniej i lepiej od nas. Ale ty patrz, żeby ci się w Leżnicy duch nie stłukł.
Marek wzruszył ramionami.
— Ktoby mnie tam miał odwodzić od wyjazdu i dlaczego? Gdy odejdę, nikt nie spojrzy na ślady moje, które pierwszy wiatr zwieje.
— Bardzo to poetycznie powiedziane, ale tymczasem śpiesz się.
Jakoż w pół godziny później ruszyli obaj do zagnańskiego leśnictwa, w którem mieszkał Plichta. Przyjęły ich tam: pani Cywińska, matka Stanisława, niemłoda już, ale pełna życia kobieta, o dobrych i rozumnych oczach, oraz lnianowłosa Anusia, której twarzyczka wyglądała jak rumiane, zroszone deszczem jabłuszko. Stary nadleśny miał się gorzej. Felczer puścił krew po raz drugi i bardzo obficie, z czego skutek był taki, że chory majaczył chwilami nie z gorączki, ale z osłabienia. Marka jednak poznał, natomiast Cywińskiego powitał pytaniem: „Gdzie naczelnik?“ poczem jął spoglądać na własne palce, któremi zgarniał koło siebie kołdrę. W alkie-