Strona:Henryk Sienkiewicz - Legjony.djvu/56

Ta strona została uwierzytelniona.

witała go pocałunkiem w czoło, jak wówczas w Różycach, lecz, wskazawszy mu ręką krzesło, siadła naprzeciw i czekała na pierwsze jego słowa.
— Przybyłem — ozwał się Marek przerywanym głosem — przybyłem do pani starościny i do waćpanny z ostatniem pożegnaniem.
— Wiem — odpowiedziała panna. — Ostatnim razem mówił mi o wyjeździe waćpana szambelan August.
— Przedtem była tajemnica, więc nie mogłem mówić otwarcie, ale teraz mogę: jadę do Włoch i zaciągam się do legjonów pod Dąbrowskim.
Coś dziwnego przemknęło na te słowa po twarzy panny — ni to zmieszanie, ni wzruszenie — i dopiero po dłuższej chwili milczenia, odrzekła jakby z wahaniem:
— Słyszałam, że tam jest już wielu naszych dawnych wojskowych...
— Wielu po upadku insurekcji wyjechało do Francji. Ci przyjęli obywatelstwo francuskie i zaciągnęli się do armji republikańskiej. Ale teraz, gdy utworzyły się legjony polskie, wszyscy przeszli do nich.
— To waćpan spotka tam może...
Znów zawahała się, tak, że Marek spojrzał na nią ze zdziwieniem.
— Kogo? — zapytał.
— Znajomych — odpowiedziała, przymykając oczy.
— Być może. Kilku przyjaciół idzie wraz ze mną, a w każdym razie będę wśród rodaków.