Strona:Henryk Sienkiewicz - Legjony.djvu/60

Ta strona została uwierzytelniona.

— To wszystko! Adieu! Adieu! — i znikła w bocznych drzwiach sieni.


∗             ∗

— Ach! — myślał Marek, wyjechawszy za dworską bramę — więc moje nadzieje, a raczej moje supiry, bo jakież mogłem mieć nadzieje, były od początku płonne... Nie wiedziałem i nie domyślałem się, że w jej sercu panuje kto inny... i teraz wywożę tylko tę obrączkę, którą muszę oddać we Włoszech...
I nie spostrzegł się narazie, że taki obrót rzeczy wywołuje w nim daleko więcej zdziwienia, niż smutku. Tymczasem wydobył obrączkę z kieszeni i począł jej się przyglądać. Była z emaljowanego na czarno żelaza, na którem widniały wyemaljowane na biało dwa wyrazy: „spes mea“. Marek odczytał je głośno, powtórzył kilkakrotnie: „spes mea“ i począł kiwać głową. Oto jak zawistne losy depcą po sercach i po nadziei! I wobec niedoli tych dwojga ludzi znów nie pomyślał, że i jego spotkał przecież zawód. Ogarnęło go współczucie dla panny Klarybelli i dla tego oficera, który bił się tam gdzieś na drugim końcu Europy. Panna Klarybella wyszlachetniała w oczach chłopca i okryła się nimbem poetycznej ofiary, wiedział bowiem, że wychodzi zamąż dlatego, by zapewnić rodzicom kawałek chleba i dach nad głową. Był przytem jeszcze takiem dzieckiem, że to, iż ona wybrała go na powiernika i posła, napełniło go pewną dumą. Zro-